Skip to main content

Dżem z owoców czarnego bzu

Doskonale pamiętam jak w dzieciństwie upominano mnie, bym nie ważyła się zjeść owoców czarnego bzu, które kusiły jesienią- miały być bowiem trujące. Teraz już wiem, że trujące są, ale zielone i na surowo. Przetworzone nie stanowią zagrożenia, a powiem więcej- są bardzo zdrowe. Mają właściwości napotne, moczopędne, przeciwbólowe, oczyszczają organizm z toksyn, a w związku z tym mogą mieć także działanie lekko przeczyszczające. Mogą pomóc zatem zwalczyć gorączkę, kaszel, wzmocnić odporność, a także pomóc w nerwobólach i rwie kulszowej. To tyle zachwalania. A nie, jeszcze jedno- sok czy dżem przyrządzone z tych czarnych soczystych jagód jest bardzo smaczny. Dzisiaj przepis na dżem.

Składniki:
  • 1,5 kg jagód czarnego bzu
  • 0,5 kg cukru
  • Opcjonalnie cytryna i woda różana.
Owoce czarnego bzu zrywamy w kiściach.

Muszą być czarne, bardzo dojrzałe, jednak nie pomarszczone. Takie owoce będą z łatwością odchodziły od gałązek. Te pomarszczone też w sumie nie są złe, ale są bardzo miękkie i ciężko będzie je odrywać. Proponuję założyć rękawiczki i przystąpić do dzieła. Zadanie wydaje się żmudne, ale w rzeczywistości oderwanie jagód by pozyskać te 1,5 kg zajmuje około 15-20 minut. Także też bez przesady.

Owoce opłukujemy. Dobrze jest wrzucić je do garnka i zalać wodą, przemieszać- dzięki temu na wierzch wypłynie większość zanieczyszczeń.

Umyte i odcedzone owoce zasypujemy cukrem, mieszamy i zagotowujemy.

Szybko puszczają sok. Zmniejszamy ogień i pod przykryciem gotujemy jakieś 30 minut. W ten sposób przygotowane owocki przelewamy na sito.

Sok zlewamy do butelek. Szczegółowy przepis na sok z owoców czarnego bzu znajdziecie tutaj. Owoce studzimy i miksujemy, na przykład za pomocą ręcznego blendera.

Następnie przesmażamy je jeszcze jakieś 10 minut dodając nieco cukru- jeśli to konieczne. Dla mnie dżem był już wystarczająco słodki.

Gorący przekładamy do wyparzonych słoików. Szczelnie zamykamy i odstawiamy do lekkiego przestygnięcia do góry dnem.

Dżemem zapełniłam słoiki o pojemności 600 ml. Podzieliłam go na 3 części. Do jednej dodałam sok z całej cytryny, do drugiej 2 łyżki różanej wody, a trzecią zostawiłam taką, jaką była. Dzięki temu otrzymałam 3 nieco różniące się od siebie, fantastyczne smaki. Genialne także do słodzenia zimowej, aromatycznej herbaty.

Sok z owoców czarnego bzu- na zdrowie!

Soki najlepiej powstają warzone w sokowniku. Jednak nie każdy posiada takowy w domu, a ponad to, dla niewielkiej ilości owoców po prostu nie opłaca się go uruchamiać. Dlatego czasami warto przygotować sok w bardziej tradycyjny sposób. Żeby zachować jak najwięcej składników odżywczych i witamin, oczywiście najlepiej byłoby nie poddawać owoców obróbce termicznej, jednak w przypadku czarnego bzu jest to konieczne. W ten sposób pozbywamy się toksycznej sambunigryny, która doprowadzić może do zatrucia. Odpowiednio przygotowany sok z czarnego bzu ma bardzo korzystny wpływ na nasze zdrowie. Dla tych cennych prozdrowotnych właściwości i dla smaku- warto sobie go przygotować i sięgać po niego choćby w przypadku przeziębienia, czy bólu. Działa bowiem przeciwgorączkowo, przeciwbólowo i przeciwzapalnie, wspomaga zwalczanie męczącego kaszlu.


Składniki na około litr soku:

  • 1,5 kg owoców czarnego bzu
  • 0,5 kg cukru + 0,5 szklanki cukru
Owoce czarnego bzu zrywamy w całych kiściach.

Muszą być czarne, bardzo dojrzałe. Takie owoce będą z łatwością odchodziły od gałązek. Proponuję założyć rękawiczki i przystąpić do dzieła. Zadanie wydaje się żmudne, ale w rzeczywistości oderwanie jagód by pozyskać te 1,5 kg zajmuje około 15-20 minut.

Owoce wrzucamy do garnka i zalewamy wodą.

Dzięki temu na wierzch wypłynie większość nieproszonych zanieczyszczeń.

Umyte i odcedzone owoce zasypujemy cukrem, mieszamy i zagotowujemy.

Szybko puszczają sok. Zmniejszamy ogień i pod przykryciem gotujemy jakieś 30 minut. W ten sposób przygotowane owocki przelewamy na sito.

Oddzielony od owoców sok podgrzewamy, ja uznałam, że sok trzeba dosłodzić i dodałam jeszcze jakieś pół szklanki cukru.

Gorący zlewamy do butelek, słoików, zamykamy.

Gotowe.

Oczywiście odcedzone owoce też dadzą się wykorzystać… niebawem przepis- śledźcie bacznie moje wpisy!

Syrop z “mimozy”

Mój świat od dzisiaj już nie jest taki sam… Za oknem pierwsze oznaki nadchodzącej jesieni, a ja, opatulona bluzą i szalikiem, spacerowałam po okolicy, podśpiewując pod nosem o mimozach, którymi to zaczyna się jesień… Pomyślałam- piękne to to, żółte takie, takie zioło, pewnie da się zjeść. Wróciłam do domu i zaczęłam szperać w książkach i internecie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że owe mimozy to nie mimozy, a nawłoć! Pan Tuwim pisząc “Wspomnienie” miał na myśli właśnie nawłoć, którą jedynie zwyczajowo nazywa się polską mimozą. Tak czy siak, jest to bardzo wartościowa roślina, jak to mówią- jest bardzo dobrym surowcem zielarskim. Ma właściwości, między innymi, moczopędne, przeciwzapalne, przeciwzakrzepowe. Można stosować ją jako środek do dezynfekcji ran, czy też w celu wzmocnienia naczyń krwionośnych i odporności organizmu. Dzisiaj proponuję Wam syrop, który dodany do herbaty, umili niejeden chłodny, jesienny wieczór, a do tego może mieć korzystny wpływ na Wasze zdrowie 🙂

Składniki na około 1,5 litra syropu:

  • około 20 nawłoci
  • 1,5 cytryny
  • 2 szklanki cukru
  • 1,5 litra wody
Zaczynamy, oczywiście, od zebrania surowca. Dobrze, żeby zrywana przez nas nawłoć rosła z dala od bardzo ruchliwych dróg. Wybieramy te średnio rozwinięte, nie powinny być ciemno żółte- przekwitające.

Musimy oderwać kwiaty od łodyg. Chwytamy każdą łodyżkę z kwiatami u nasady

i lekko zaciskając na niej palce pewnym ruchem przesuwamy ku końcowi.

Oczywiście robimy to nad naczyniem, w którym będziemy przygotowywać syrop. Nie martwcie się jeśli razem z kwiatami do garnka trafią małe listki lub łodyżki- kilka nie zaszkodzi, większa ilość mogłaby dodać nieprzyjemnej goryczy. Objętościowo powinniśmy uzyskać około 800-1000 ml kwiatów.

Zagotowujemy wodę. Zalewamy nią kwiaty.

Mieszamy, przykrywami i odstawiamy do wystygnięcia. Następnie odcedzamy.

Wyciskamy sok z cytryny.

Dodajemy do naparu.

Mieszamy z cukrem i zagotowujemy.

Gorący syrop przelewamy do czystych, najlepiej wyparzonych butelek lub słoików. Syrop, jak to syrop, jest słodki, ma lekko ziołowy smak. Picie aromatycznej herbaty z jego dodatkiem przenosi nas na jesienną, rozgrzaną słońcem, pachnącą łąkę.

Kompot truskawkowy z owocami- zapasy na zimę

Może zwariowałam, ale naprawdę myślę o zimie w lipcu. Po prostu lubię maksymalnie zachować smaki lata, by móc cieszyć się nimi, kiedy aura za oknem nie będzie rozpieszczać nas słonkiem i ciepełkiem tak, jak teraz. Są na to dobre sposoby, więc warto poświęcić nieco czasu na przetwory i przygotować się na zimową słotę. Dzisiaj przepis na domowy syrop, kompot truskawkowy. Nie mam pojęcia skąd wziął się ten przepis, ale w naszym domu króluje od pokoleń. Idealny do przygotowania pysznego, smakującego i pachnącego latem napoju. Świetnie sprawdzi się jako baza do domowego kisielu lub choćby jako dodatek do herbaty.

Składniki na 25 słoików po 300 ml:

  • 10 kg truskawek
  • cukier (po 3 łyżki na słoik)
  • słoiki (ok. 30 sztuk)
To chyba najkrótsza lista składników wśród moich przepisów, jak do tej pory. Procedura jest prosta. Słoiki myjemy, najlepiej w wysokiej temperaturze w zmywarce lub wyparzamy, zalewając wrzątkiem. Truskawki myjemy.

Pozbawiamy szypułek. Wkładamy je luźno, nie dociskając, do słoików. Zapełniamy 1/3 i zasypujemy łyżką cukru.

Dopełniamy do 2/3 wysokości słoika, zasypujemy łyżką cukru. Dopełniamy do końca i znowu dodajemy łyżkę cukru.

Odstawiamy na 24 h w zacienione miejsce, przykrywając pokrywkami jednak wcale nie zakręcając. Po tym czasie truskawki puszczają sok i delikatnie opadają, więc wyjmujemy owoce z kilku słoików, dopełniając nimi pozostałe.

Zakręcamy i wstawiamy słoiki do garnka z wodą, wyłożonego ściereczką.

Woda powinna zakrywać słoiki. Gdy zacznie wrzeć, gotujemy jeszcze jakieś 15 minut. Studzimy. Wstawiamy do spiżarni i sięgamy po nie, jak tylko przychodzi na to ochota.

Ogóreczki małosolne- najcudowniejsze o tej porze roku!

Mogłabym je jeść ciągle. Są delikatne, niskokaloryczne, orzeźwiające. Kiedy tylko zaczyna się sezon ogórkowy i gotowa jest już pierwsza porcja małosolnych, to zajadam je na każdy posiłek w ciągu dnia, nawet jako przekąskę do wieczornego seansu filmowego. Dawno już zainwestowałam w kamionkowy duży garnek, w zasadzie niemalże wyłącznie, by te ogórki przygotowywać, w najlepszej wersji z możliwych. Znam wiele przepisów, ale w mojej rodzinie ten wykorzystuje się od lat i takie ogóreczki lubimy najbardziej, a robimy zawsze w wersji hurtowej, bo znikają w mgnieniu oka. Nie bez znaczenia, oczywiście, jest rodzaj i pochodzenie ogórków. Nawet jeśli nie macie ich we własnych ogródku, to starajcie się kupować z pewnego źródła. Bywają bowiem nawożone i opryskiwane takimi wstrętnymi chemikaliami, że nie dość, że nie smakują tak jak powinny, to jeszcze żadne przetwory z nich stworzone, nie mają szans na przetrwanie- po prostu gniją, nawet pomimo solidnej, naturalnej konserwacji.

Potrzebne składniki:

  • 4 kg ogórków, najlepiej niewielkich
  • ok 5 litrów wody
  • 5 płaskich łyżek soli
  • 4-5 niedużych korzeni chrzanu (najlepiej młodych)
  • 6 sporych liści chrzanu
  • 3-4 nieduże ząbki czosnku
  • 15 liści wiśni
  • koper, 5-6 łodyg wraz z kwiatami
Do garnka wkładamy połowę ogórków.

Wkładamy połowę kopru, korzeni chrzanu, liści wiśni. Następnie dokładamy resztę ogórków, a na nie ląduje reszta składników, także liście chrzanu.

Wodę zagotowujemy, rozpuszczamy w niej sól. Wrzątkiem zalewamy zawartość garnka. Gdy woda lekko przestygnie, na wierzchu układamy odwrócony do góry dnem płaski duży talerz, w celu obciążenia ogórków, lekko go dociskamy.

Całość przykrywamy pokrywką.

Odstawiamy w zacienione miejsce. Gotowe są już właściwie po 24 h, ale chyba najlepsze są po 2 dniach od “nastawienia”.

P.S. Jeżeli nie posiadacie takiego kamionkowego naczynia, możecie przygotować je w słoju.

Smacznego!

Bąbelkowe orzeźwienie z kwiatów bzu

Mam nadzieję, że znajdziecie jeszcze surowiec do wypróbowania przepisu, który chcę Wam dzisiaj zaproponować. Wymagał trochę zachodu i testów, ale poniżej opisana wersja jest wypróbowana i daje super efekt. Główny składnik to czarny bez, a konkretnie jego kwiaty. To, co chcemy uzyskać, to lekko gazowany napój- taki szampan z kwiatków. Powstaje dzięki delikatnej fermentacji dzikich drożdży, które znajdują się na kwiatach. Pyszny i świetny na upalne dni.
  • nie mniej niż 30 baldachów kwiatów czarnego bzu
  • 12 litrów wody
  • 1 400 g cukru
  • 8 cytryn
  • 4 łyżki białego octu winnego

Do przygotowania tych orzeźwiających bąbelków potrzebujecie naczynia fermentacyjnego, baniaka takiego, jak do produkcji wina, czy piwa.

Podobno można też nastawić takiego gazowańca w dużej plastikowej butli po wodzie mineralnej, ale ja, przyznaję, nie próbowałam.

Zbieramy kwiaty bzu, w słoneczny dzień, najlepiej w momencie, kiedy kwiaty znajdują się w pełnym słońcu.

Warto rozłożyć je najpierw na papier i poczekać, aż wytuptają sobie z nich wszelkie owady. Pod żadnym pozorem nie płuczemy! Zagotowujemy 2 litry wody i rozpuszczamy cukier.

Studzimy i przelewamy do baniaka. Cytryny obieramy i kroimy w plastry.

Wkładamy je do baniaka.

Następnie od kwiatów odcinamy grube łodyżki.

Wkładamy je do naczynia.

Dolewamy ocet. Następnie 10 litrów wody, ja użyłam niefiltrowanej, prosta z kranu. Zamykamy baniak korkiem z rurką fermentacyjną i odstawiamy na tydzień w chłodne miejsce.

Po tym czasie odcedzamy.

Powinien być już lekko gazowany, lekko kwaśny lecz słodki.

Przelewamy do butelek poprzez gazę lub gęste sitko. Przechowujemy w chłodnym, zacienionym miejscu. Przetestowałam butelki szklane, zamykane na sprężynę i plastikowe.

Obie wersje dały radę. Plastikowe butelki mają jednak tę zaletę, że gdy obserwujemy za duży wzrost ciśnienia w środku, z łatwością możemy delikatnie odkręcić i spuścić nieco gazu. Przy tych proporcjach nic nie pękło, nic nie wybuchło. Napój jest gotowy po kilku dniach, jednak w trakcie leżakowania traci słodycz, a ponieważ ja lubię wytrawne napoje tego typu- najbardziej smakował mi jakiś miesiąc po przelaniu do butelek.

Podawać schłodzony, z kostkami lodu lub mrożonymi truskawkami- na przykład. Napój w wyniku fermentacji nabiera nieco procentów, ale jest to ilość naprawdę śladowa (1-2 %)

Fiołki w głowie i… w szklance :)

Zima, która najwyraźniej nie ma ochoty jeszcze odpuścić, pokrzyżowała mi plany. Wysokie temperatury na początku miesiąca spowodowały, że roślinki jak szalone wyskoczyły spod ziemi. Pojawiły się pierwsze pąki, liście, zakwitły wiosenne kwiaty… a potem spadł śnieg i większość tych dobrodziejstw wymroził. Także całe połacie fiołków, na które miałam chrapkę. Te, które przetrwały lub zakwitły nieco później postanowiłam wykorzystać. Moja propozycja to syrop, który świetnie pasuje zarówno do herbaty, jak i letniego napoju, czy drinka.


Składniki i proporcje były następujące:

  • 3/4 l fiołków, samych kwiatów
  • 0,5 l wody
  • szklanka-półtorej szklanki cukru
  • 3-5 łyżek soku z cytryny

Fiołki zbieramy w słoneczny dzień, najlepiej koło południa. Jest to dość ważne, inaczej otrzymamy słodką wodę w ciekawym kolorze i nic poza tym. Dobrze przełożyć je na jakąś godzinkę na jasną powierzchnię, najlepiej kartkę, aby ujawnili się ewentualni mieszkańcy kwiatków 😉

Następnie fiołki zalewamy wrzątkiem, przykrywamy i odstawiamy na kilka godzin.

Następnie dodajemy cukier i gotujemy wszystko jakieś 15 minut od momentu zagotowania, także pod przykryciem. Pod wpływem cukru płyn zmieni barwę z niebieskiej w zieloną,

Przecedzamy.

Stopniowo dodajemy sok z cytryny obserwując, czy syrop osiągnął pożądany kolor, im więcej cytryny tym płyn staje się bardziej różowy.

Po lewej przed, a po prawej po dodaniu cytryny

Ilość, którą udało mi się uzyskać zniknie w oka mgnieniu, ale gdybyście chcieli przechować go dłużej, najlepiej jeszcze raz doprowadzić do wrzenia i gorący płyn wlać do butelki.

Nieogórkowe ogórki

 

Ogórki zrobiłam już ponad miesiąc temu. Nigdy wcześniej ich jednak nie przygotowywałam, więc czekałam z podzieleniem się z Wami przepisem do momentu otworzenia pierwszego słoika. Dziś właśnie nastał ten dzień.
Wrażenia? Dobrze, że spróbowałam teraz, póki jeszcze mam szansę dorobić kilka słoików. Ogórki wyszły chrupiące, lekko pikantne, delikatnie octowe a nade wszystko pomidorowe. Dziwne? Nie, pyszne! Zimową porą będą świetne jako przystawka lub na kanapkę.
W głowie mam już kilka przepisów z ich wykorzystaniem, ot chociażby na sałatkę z nimi w roli głównej. Ale o tym kiedy indziej. Jak zrobię i wypróbuję- to opiszę, możecie być pewni 😉
Przepis na ogórki jest prosty, spróbujcie, polecam!

Przygotujcie następujące składniki:

  • 4 kg ogórków
  • szklankę oleju
  • 1/2 szklanki octu
  • 1/2 szklanki wody
  • 6 dużych cebul pokrojonych w pióra
  • dwie czubate łyżki soli
  • szklankę cukru
  • dwie łyżki ulubionych ziół, ja wybrałam miks bazylii, cząbru i lubczyku z odrobiną szałwii
  • 2 małe słoiczki pysznego, polskiego przecieru pomidorowego

Ogórki obrałam i pokroiłam w słupki, dodałam pokrojoną cebulę. Pozostałe składniki wymieszałam i delikatnie podgrzałam, tylko tyle, by wszystko dobrze się ze sobą połączyło. Lekko ciepła zalewa trafiła do ogórków. Po upływie 4h przełożyłam je do wyparzonych wcześniej słoików i na koniec zalałam zalewą, w której się moczyły. Pasteryzowałam gotując przez 20 minut od momentu zagotowania się wody.

Lato w słoiku- cukinia

Jest to przepis zaczerpnięty wprost ze spiżarni moich włoskich przyjaciół. Trzeba przyznać, że gdy zagłębiłam się w temat przetworów na zimę, odkryłam, że tamtejsze gospodynie są również bardzo kreatywne. W moim domu cukinia zawsze gościła w takiej całkiem octowej wersji, a ta- jest delikatniejsza i zachowuje swój słodkawo-orzechowy smak. Idealna jako przystawka, na kanapkę, składnik sałatki czy po prostu warzywny dodatek do obiadu. Wymaga kilku czynności, całe szczęście mało skomplikowanych.

Podaję proporcje składników na 1 kg warzyw, lecz polecam od razu zrobić więcej. Po pierwsze dlatego, że efekt jest pyszny, po drugie dlatego, że nie trzeba potem powtarzać kolejny raz tych wszystkich czynności.
Przygotujcie zatem 1kg cukinii (lub odpowiednio więcej) a także:
  • sól kamienną
  • 700 ml wody
  • ok. 100-200 ml octu 2%, w zależności, czy lubi się mniej, czy bardziej octowe przetwory
  • 5 ząbków czosnku
  • 4 chilli (świeże lub suszone)
  • kilka listków mięty
  • oliwę z oliwek, choć podobno nasz cudowny, polski, rzepakowy też da radę
Wykorzystałam młode, niewielkie cukinie. Dokładnie je umyłam i pokroiłam w słupki, o długości około 10 cm. Włożyłam do garnka i zasypałam dwiema łyżkami soli, odstawiłam na około 6h. Po tym czasie odcisnęłam w dłoniach nadmiar wody z warzyw i dodatkowo osuszyłam je ręcznikiem. Zagotowałam wodę z octem, włożyłam do wrzątku cukinie i gdy wywar ponownie zaczął się gotować- odcedziłam i przelałam wodą. Przełożyłam na lnianą ściereczkę, by dokładnie je wysuszyć. Gdy już całkiem ostygły przełożyłam je do słoików, co jakiś czas dorzucając plastry czosnku, kawałki chilli i miętę. Całość zalałam oliwą tak, by dokładnie wypełniła słoiki i przykryła całą zawartość, zakręciłam i gotowe.

Piekielne ogóreczki

Pogoda dopisuje, warzywniak pęka w szwach. Przyszła pora na przetwory. Zaczynamy od ogórków. Pierwszy raz zrobiłam takie w poprzednim sezonie i bardzo żałuję, że nie wcześniej. Zawojowały tę część mojej rodziny, która przepada za ostrymi, wyrazistymi smakami, ale nie tylko.

Ogórki zdarzają się być gorzkie i nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. Wszystko zależy od tego, w jakich warunkach dojrzewają. Jeśli takie się Wam trafią, pamiętajcie o tym, by nie obierać ich od strony łodygi, czyli tej ciemniejszej, w przeciwnym razie rozprowadzicie po cały ogórku kukurbitacyny, które odpowiedzialne są za ten nieprzyjemny smak. Można także odciąć około 1 cm z ciemniejszej strony, albo obierać ogórki pod cienkim strumieniem wody, który pomoże spłukać niechcianą substancję.


Z podanych poniżej proporcji uzyskałam 9 słoików o pojemności 350 ml. Potrzebujemy zatem:

  • 2,5 kg ogórków
  • dwóch średnich główek czosnku
  • 4 łyżek soli
  • dwóch łyżeczek sproszkowanej papryczki chilli lub w płatkach
  • łyżeczki czarnego lub najlepiej białego pieprzu
  • 1,5 szklanki octu (375-400 ml)
  • 1/4 szklanki oleju
  • 3 szklanek cukru

Przygotowanie zaczynamy od dokładnego umycia ogórków.  Kroimy je w ćwiartki lub większe w ósemki. Dodajemy sól, mieszamy i odstawiamy na około 6 h. Lepiej żeby zasolone postały dłużej niż krócej.

Po tym czasie odlewamy wodę, którą oddadzą pod wpływem soli ogórki. Mieszamy olej, ocet i cukier- doprowadzamy do wrzenia.

 

Do ogórków dodajemy chilli, pieprz oraz pokrojony w plastry czosnek.

Następnie zalewamy wszystko gorącą octową zalewą. Odstawiamy na minimum 12 h. Ogórki nie będę pływały w zalewie, dlatego dobrze je przynajmniej raz zamieszać, by równo się marynowały.

Myjemy słoiki i odkręcone, wraz z pokrywkami, wstawiamy do piekarnika. Trzymamy je w piekarniku przez 15 minut od momentu, gdy piekarnik nagrzeje się do 100 stopni. Wyłączyłam piekarnik i w zamkniętym zostawiamy słoiki do wystygnięcia. Oczywiście możecie je dokładnie umyć i wyparzyć, ewentualnie mycie w zmywarce też powinno zdać egzamin. Przekładamy ogóreczki do słoików, upychając dość ciasno.

Zagotowujemy zalewę i gorącą uzupełniamy przestrzeń w słoikach, dbając o to, by nie zostawały w środku pęcherze powietrza.

 

Wlewając zalewę po prostu, jeśli to konieczne, lekko odsuwamy ogórki od brzegów słoika, by płyn dotarł w każde miejsce.

Gorące zakręcamy i gotowe. Wyczytałam, że niektórzy krótko pasteryzują tego typu ogórki, czyli gotują słoiki przez kilka minut. Ja jednak tego nie robię i nie zdarzyło się, by ogórki źle się przechowały. Są lekko słodkie, pikantne, chrupiące. Świetne jako dodatek do obiadu, sałatki, kanapki, rewelacyjne do domowego burgera! Polecam!