Krewetki Raz-Dwa

Zanim zaczęłam podróżować i smakować dań regionalnych, oryginalnych, niespotykanych czy wręcz dziwacznych, wrodzona ciekawość prowokowała do odkrywania nowych smaków we własnej kuchni.

Krewetki, obecnie dość często pojawiające się na polskich stołach, za czasów moich nastoletnich eksperymentów kulinarnych były raczej rarytasem. Nie dość, że drogim to naprawdę ciężko dostępnym. Mój sposób na krewetki, który zrodził się właśnie podczas tych młodzieńczych prób, jest bardzo prosty, wręcz banalny, choć mam nadzieję, że nie prostacki 😉

Czuję się w obowiązku zaznaczyć, iż wypisując moje rady, porady i mądrości mam na myśli krewetki tygrysie, te większe, a nie malutkie koktajlowe. Te ostatnie nadają się raczej na bazę do sosu lub gdy krewetka nie jest gwiazdą dania, w którym zamierzamy go użyć. Jeśli mamy gotowane i mrożone- oczywiście trzeba je rozmrozić. Niektórzy po prostu przelewają je wrzątkiem, ja jednak wolę wyjąć je odpowiednio wcześniej na sitko, aby rozmrażając się powoli oddawały całą niepotrzebną wodę lecz by jednocześnie uniknąć niepotrzebnego kontaktu z wysoką temperaturą.

Najlepiej oczywiście jeśli mamy do dyspozycji świeże “robale”- jak nazywa je moja mama. Można kupić obrane lub w całości i obrać je tuż przed przygotowaniem. Obieranie krewetek nie należy do najprostszych czynności. Trzeba mieć sporo wprawy aby zrobić to szybko. Do dań, w których krewetka jest wyłącznie jednym ze składników polecam jednak je obrać. Wyobrażam sobie bowiem, że jedząc makaron z sosem, niekoniecznie trzeba mieć ochotę męczyć się z obieraniem krewetek.

Jednak w przypadku, o którym piszę, nie ma niczego piękniejszego jak utaplanie paluszków w przepysznym sosie! Należy również pamiętać iż głowa i pancerz oddają z siebie ogrom aromatów- uważam, że pozbywanie się ich przed gotowaniem odbiera wiele z ostatecznego smaku potrawy.

Do przygotowania około 250 gramów krewetek oprócz rzeczonych głównych bohaterów potrzebujemy:

  • łyżkę masła
  • oliwę (polecam tę aromatyzowaną ostrą papryką)
  • papryczkę chili, świeżą lub suszoną
  • duży ząbek czosnku pokrojony w jak najdrobniejszą kosteczkę i 4 ząbki obrane lecz pozostawione w całości
  • mała cebula- również posiekana w kostkę
  • duży pęczek pietruszki
  • pół cytryny
  • sól i pieprz (najlepiej grubo mielony)

Na patelnię wlewam około 2 łyżek oliwy, podgrzewam i wrzucam całe ząbki czosnku. Czosnek chcę równomiernie podsmażyć z obu stron, gdy jedna ze stron jest już mocno złota przewracam każdy ząbek na drugą stronę i dorzucam posiekaną papryczkę oraz cebulę. Solę- dzięki temu cebula zacznie szybciej oddawać swoje soki, zmięknie, zacznie się rumienić lecz nie przypali się. Gdy cebula się zeszkli, rozpuszczam masło na brzegu patelni, pochylając ją delikatnie by płynny tłuszcz powoli spływał ku obsmażonym składnikom. Dzięki temu połączy się z tym co już na patelni, nie obniżając jednak gwałtownie temperatury. Dorzucam posiekany ząbek czosnku i krewetki. Smażę krótko- szalona precyzja, prawda? Duże, świeże krewetki w pancerzu smażę w sumie około 10 minut, duże lecz obrane- krócej, 5-6 minut. Gotowane około 3-4 minut. Na koniec dodaję jeszcze troszkę masła, sok z połówki cytryny i posiekaną natkę pietruszki. Próbuję sosiku, który powstaje na patelni, dosalam i dopieprzam jeśli jest taka konieczność.

Tak przygotowane krewetki najbardziej lubię serwować po prostu stawiając przed zainteresowanymi głodomorami gorącą patelnię. Każdemu wręczam porcję bagietki z masłem czosnkowym i nie pozostaje wtedy już nic innego jak tylko delektować się czosnkowo-krewetkowym specjałem. A magicznie najlepsza jest końcówka tego posiłku… gdy przy pomocy pieczywa można czyścić patelnię z rozkosznych pozostałości. I teraz muszę walczyć ze ślinotokiem…

Szczawiowa wiosna na talerzu

W końcu zielono, nieco cieplej, słoneczniej… Biegnę na łąkę, zanim jakiś maniak z kosiarką dorwie się do soczystej pachnącej trawy, i szukam szczawiu.

Nigdy nie smakuje tak, jak wiosną, gdy jest młody, świeży i kruchy. Świetnie sprawdza się do sałatki, na kanapkę zamiast sałaty, ale ja wiosną najbardziej czekam na zupę. Jest to jedno z tych dań, które przyrządzane i podawane jest w sposób wieloraki. Subtelny kwaśny smak szczawiu pozwala poszaleć i zestawić go na przykład z pikantną kiełbaską czy słodyczą jajka. Moja wersja jest dość klasyczna i sycąca. To jakby pierwsze i drugie danie w jednym.
Zupa dobrze smakuje uwarzona na bulionie, najlepiej ugotowanym na żeberkach, ale poniższa wersja na masełku jest o wiele szybsza w przygotowaniu, a równie smaczna.

Składniki na zupę to:
  • świeży szczaw, ok. 500 g
  • ząbek czosnku
  • solidna łyżka kwaśnej śmietany
  • łyżka masła
  • sól i pieprz
  • ziemniaki, 2-3 na porcję
  • słonina, ok 100 g
  • cebula
  • szczypta cukru
  • jajka

W garnku gotujemy lekko osoloną wodę z ząbkiem czosnku.
Szczaw dokładnie myjemy.

Dobrze jest także lekko go posiekać.

Ilość zależy od tego, jakiej gęstości lubimy zupę. Pamiętajcie, że znacznie zmniejszy swoją objętość w trakcie gotowania. Ja z 500 g szczawiu przygotowuję mniej więcej 3 litry zupy. Łyżkę masła rozpuszczamy na patelni, pilnując by temperatura nie była zbyt wysoka i masło się nie przypaliło.

Dodajemy szczaw i podduszamy kilka minut na średnim ogniu.

Wrzucamy do wrzątku i gotujemy 2-3 minuty. Zaprawiamy uprzednio rozbełtaną w kilku łyżkach ciepłej wody śmietaną.

Zupa nie potrzebuje już wiele. Sól, pieprz- to przyprawy, które są obowiązkowe. Lubię dodać dużą ilość pieprzu, ale trzeba z nim uważać, gdyż w trakcie gotowania raczej nabiera mocy niż ją traci. Dodajemy także odrobinę cukru- dodatkowo podkreśli kwaśny smak zieleniny. Jeśli natomiast zupa okaże się za mało kwaśna możemy pomóc sobie niewielką ilością soku z cytryny lub zakwasem przygotowanym na biały barszcz. Ziemniaki gotujemy w lekko osolonej wodzie.

Cebulę i słoninę kroimy w kostkę.

Podsmażamy tworząc z nich okrasę.

Na twardo gotujemy jajka.

Mój ulubiony sposób serwowania tej zupy to zalanie nią ugotowanego na twardo jajka i okraszonych słoninką ziemniaków. Pychota!

Jajko i śmietana są obowiązkowe, ze względu na neutralizację szkodliwych szczawianów zawartych w naszym zielonym bohaterze.

Zupa bardzo smakuje dzieciom, jednak czasem nie odpowiada im konsystencja liści. Nic prostszego, wystarczy zupę zmiksować. Można podać ją z grzankami lub podprażonymi ziarnami, na przykład dyni.

Panna Cotta dla Pana Taty

Włochy… tak, to jest w moim życiu od wielu lat ukochana destynacja na wszelkie urlopy, dłuższe wojaże, ale i krótkie wypady. Choć ubóstwiam polską kuchnię to lubię eksperymentować także z innymi, a z włoską w szczególności. Lubię ją za prostotę składników, często także procesu samego przygotowania a jednocześnie za szlachetne i złożone smaki. Wielu potraw nie da się wiernie odtworzyć, może to kwestia innej jakości składników, niektóre zresztą nadal nie są u nas dostępne, zwłaszcza te stosowane regionalnie. Ale moja teoria jest jednak taka, że bez włoskiego powietrza w garnku, unoszącego się w kuchni zapachu świeżo przygotowanego espresso i gwaru popijających winko lub spritz ludzi- potrawa nigdy nie będzie tak dobra.

Można powiedzieć, że będąc we Włoszech uprawiam rodzaj turystyki kulinarnej. Żadne muzeum nie sprawiło mi nigdy tyle przyjemności co cudowny posiłek zakończony stwierdzeniem “ale się najadłam!” dokładnie w chwili, gdy na stół wjeżdża deser. Ulubiony- pannacotta. Na nią nawet przejedzona zawsze znajdę miejsce.

Zawsze wydawało mi się, że to wielka sztuka zrobić ten słodki aksamitny deser. Od momentu gdy spróbowałam zrobić go sama i wyszedł super smaczny- robię go bardzo często i eksperymentuję z różnymi połączeniami smaków. Dzisiaj wersja dla mojego taty, który lubi kawę a nader wszystko czekoladę.

Do przygotowania deseru wykorzystuję filiżanki do kawy, myślę, że ich pojemność to koło 200 ml, ale i tak nigdy nie zalewam ich do pełna. Lubię dość kaloryczną wersję tego deseru, ale wychodzę z założenia, że lepiej przygotować mniejszą porcję a bardziej treściwą i bogatą w smaku.

Najpierw przygotowuję galaretkę z kawy. Około 200 ml wody podgrzewam w garnuszku jednak nie doprowadzam do wrzenia, rozpuszczam w niej czubatą łyżeczkę kawy rozpuszczalnej, słodzę według uznania, dodaję substancję żelującą- w przypadku żelatyny potrzebuję łyżeczki proszku na tę ilość płynu. Studzę, przelewam do opłukanych zimną wodą filiżanek tak, aby kawowa galaretka utworzyła mniej więcej centymetrową warstwę i wstawiam do lodówki. Mała ilość galaretki dość szybko się zsiada, więc od razu przystępuję do przygotowania reszty deseru. Dla zagorzałych fanów kawy, proponuję zastąpienie kawy rozpuszczalnej esencjonalnym espresso, łączymy wtedy kawę z wodą w stosunku 1/3- zbyt duża ilość kawy spowoduje, że galaretka będzie zbyt gorzka.

500 ml śmietanki “trzydziestki” podgrzewam, dodaję pół łyżeczki cukru aromatyzowanego wanilią lub prościej- cukier wanilinowy, oraz 2-3 łyżki białego cukru. Przy pomocy tarki do parmezanu lub przystawki, na której zwykle ściera się surowe ziemniaki na pulpę- ścieram drobniutko gorzką czekoladę, około 1/3 tabliczki i dodaję do śmietanki. Gdy już czekolada się rozpuści dodaję odpowiednią ilość substancji żelującej (gdy instrukcja użycia na opakowaniu mówi o dodaniu 2-3 łyżeczek na 0,5 litra płynu to do pannacotty zawsze dodaję 2, by była bardziej delikatna), studzę. Chłodną śmietankę wylewam na zastygłą kawową galaretkę, całość znowu trafia do lodówki- i właściwie gotowe 🙂

Deser jest słodki i bardzo przyjemny w konsystencji, kawowy smak galaretki łamie kremową słodycz śmietanki i podkreśla jej czekoladowy posmak. W wersji codziennej podaję po prostu w filiżance. By było bardziej elegancko- wyjmuję na talerzyk oprószony cukrem pudrem i przybieram listkiem mięty. Można także przygotować jasny karmel lub czekoladowy sos jako dodatek.

Aby wyjąć deser z filiżanki w ładnej, pełnej formie wystarczy, że filiżankę zanurzymy na kilka sekund w misce z gorącą wodą, oczywiście uważając, żeby woda nie nalała się do środka 😉 Jeśli deser przygotowaliście w cienkich plastikowych lub silikonowych formach- zwykle wystarczy ogrzać je w dłoniach. Słodkiego gotowania!

 

Wariacje na temat kurczaka

Jaki jest kurczak- każdy widzi. Można go przyrządzić na niezliczoną ilość sposobów w zależności od upodobań, czy po prostu aktualnego widzimisię. Można się spierać o to, czy jest zdrowy, w jaki sposób powinien być hodowany, by dogodzić mięsożercom wspaniałym smakiem… ale ja chciałabym się skupić na szybkim i efektywnym jego przyrządzeniu. Przygotowanie rozciągnięte jest w czasie na dwa dni… ale czynności, które trzeba wykonać, nie zajmują przesadnie dużo czasu.

Kurczaka kupiłam dzień wcześniej, oczywiście umyłam, wytarłam do sucha i przełożyłam do miski. W oddzielnej miseczce wymieszałam przyprawy do marynaty. Zwykle robię takie mieszanki pod wpływem chwilowej kulinarnej niepoczytalności i w miseczce ląduje to, co akurat wpadnie w rękę. Tym razem w zamierzeniu kurczak ma być pikantny i z nutą rozmarynu więc tak też komponowałam moją miksturę.

Do miseczki trafiły:

  • czubata łyżeczka soli
  • łyżeczka czarnego pieprzu, ja polecam świeżo i grubo zmielony lub rozdrobniony w moździerzu
  • łyżeczka ostrej papryki
  • 3 łyżeczki słodkiej papryki
  • szczypta zmielonej papryczki jalapeno
  • pół łyżeczki tymianku
  • pół łyżeczki kurkumy

Wszystko mieszam i zalewam oliwą aby powstała lekko lejąca się pasta, a następnie nacieram nią kuraka. Zostawiam około 2 łyżeczek oliwy z przyprawami by wlać ją także do środka. W środku ląduje również dość duża gałąź rozmarynu. Druga taka będzie leżała na wierzchu kurczaka i całą noc oddawała mu swój aromat. Jeśli nie macie świeżego rozmarynu możecie go oczywiście zastąpić suszonym. Jeśli są to ususzone listki w całości- polecam rozbić na proszek lub po prostu lekko posiekać. Jeśli listki pozostaną w całości to rozgryzane wraz z kurczakiem mogą zdominować jego smak, a tutaj chodzi jedynie o przyjemny ziołowy aromat pośród słodyczy i ostrości papryki.

Następnego dnia kurczak opuszcza lodówkę przynajmniej godzinę przed pieczeniem, dobrze jeśli zbliży się do temperatury otoczenia. Dzięki temu szybciej złapie temperaturę nagrzanego piekarnika i zamknie w sobie większą ilość soków. Kurczak wraz z gałązkami rozmarynu trafia do rękawa, rękaw na blaszkę lub do spodu od naczynia żaroodpornego i do piekarnika nagrzanego do 180 stopni, górna i dolna grzałka. Przyprawy nie spalą się, choćby dlatego, że całą noc przebywały w towarzystwie oliwy z marynaty. Piekę około 1,5h. Po tym czasie najtrudniejszy manewr, który wymaga nieco wprawy, ale dla amatorów chrupiącej skórki- niezbędny. Wyjmuję kurczaka z piekarnika i wyciągam go z rękawa, najprościej przy pomocy dużego widelca, który zwykle jest jednym ze sprzętów wśród zestawu łyżek- akcesoriów kuchennych. Kurczak z powrotem ląduje w naczyniu w którym na dnie powinna znaleźć się tylko minimalna ilość tłuszczu, którego rękaw po pieczeniu jest pełny. Podkręcam temperaturę piekarnika do 200 stopni, włączam dodatkowo opcję górnego grilla, przypiekam kurczaka 10 minut, obracam go i przypiekam drugą stronę kolejne 10 minut. Podczas tego wyjmowania, przekładania i przekręcania trzeba oczywiście uważać by się nie oparzyć, ale efekt warty jest zachodu

Mój kurczak potrzebuje jednak jakiegoś obiadowego towarzystwa. Jest ostry i delikatnie słodki, więc wybrałam również taką opcję w kwestii dodatku. Pieczone słodkie ziemniaki. 4 duże bataty, zapełnią całą blaszkę piekarnika. Obieram, kroję na kształt łódek, wkładam do miski, zalewam sokiem z połówki cytryny, solę, pieprzę i dodaję rozmaryn, w takiej formie jaką posiadam. Wlewam około pół szklanki oliwy, mieszam tak, aby olej i przyprawy otoczyły każdą cząstkę. Przekładam na blaszkę. Główkę czosnku, w całości kroję na pół, skrapiam oliwą i kładę pomiędzy batatami. Tak przygotowane ziemniaki trafiają do piekarnika w momencie gdy trafia do niego kurczak na dopiekanie skórki. 20 minut w 200 stopnia w zupełności wystarczy aby ziemniaki były lekko chrupiące z zewnątrz i słodko kremowe w środku. Jeśli jest taka potrzeba- dosalam przed podaniem.
Jeśli macie świeży rozmaryn, dobrym pomysłem jest zalać go wcześniej oliwą i tak aromatyzowaną, wraz z ziołami dodaję do batatów przed pieczeniem.

Pieczony czosnek jest leciutko wyczuwalny w ziemniakach, ale może także być świetną bazą do czosnkowego sosu, który genialnie sprawdzi się w tym zestawie. Łyżka majonezu, 3 łyżki jogurtu, rozgnieciony, lekko przypieczony czosnek, sól i pieprz do smaku. A do tego wszystkie polecam także, być może dość banalnie, ogórka kiszonego. Smacznego!

Sałatka "przejściówka"

Wiosna, przynajmniej zgodnie z kalendarzem. Za oknem raz piękne słońce, raz deszcz ze śniegiem. Tęskni się za ciepełkiem, już by się chciało pozbyć z grzbietu ciężkiej zimowej kurtki, pójść na spacer, przynieść po drodze z ogródka zestaw nowalijek i jeść je pod każdą postacią. Tylko od chęci do realizacji jeszcze daleka droga. Wiosna rozkręca się powoli i są takie dni kiedy przemarznięta chowam się pod kocem i tylko gorąca herbata z wszelkimi rozgrzewającymi dodatkami jest w stanie pomóc. Wtedy mam ochotę zjeść coś… treściwego. Zaraz myślę, że to zły pomysł, w końcu trzeba by zrzucić nadmiar kilogramów na wiosnę. Ale jest coś co jak dla mnie świetnie łączy te dwie rzeczy. Sałatka. Jednak nie byle jaka, a zawierająca to na co aktualnie mam ochotę. Można wymieszać ze sobą wszystko.

Mój ideał na dziś to

  • kilka liści sałaty lodowej pokrojonej/połamanej dość drobno
  • papryka czerwona 
  • rzodkiewki
  • zielony ogórek
  • ser feta lub ugotowana wcześniej pierś z kurczaka lub i jedno i drugie 🙂

Niby miks jakich wiele, ale do tego należy przygotować jeszcze sos. I to on sprawia mi zawsze tyle radości. Jest przepyszny, ma wyrazisty smak. Pasuje do świeżych warzyw, ale i gotowanych i podawanych na przykład w formie carpaccio. Dowolność jego wykorzystania jest duża. Do jego przygotowania wykorzystuję:

  • Oliwę z oliwek
  • sok z połówki cytryny
  • dwie duże łyżki musztardy francuskiej (z całymi ziarnami gorczycy)
  • łyżkę innej, gładkiej musztardy np. typu sarepska
  • 2-3 ząbki czosnku pokrojone w plasterki
  • łyżka miodu lub konfitury pomidorowej lub cebulowej (moim zdaniem dobrej konfitury można dodać więcej niż miodu)
  • sól i pieprz do smaku (jeśli używam ostrej musztardy uważam wtedy z dodawaniem pieprzu)

Wszystkie składniki wkładam do słoika, zakręcam, mieszam energicznie potrząsając i gotowe.
Słoik pełen obietnic pysznego acz lekkiego ucztowania. Taki sos dodany do ulubionego zestawu składników sałatkowych sprawi, że ciekawie “podkręcimy” smak warzyw. Jego dość mazista konsystencja w połączeniu z chrupkością świeżych warzyw- bajka! Świetny pocieszacz na jeszcze chłodny choć już wiosenny dzień. Smacznego!